piątek, 29 maja 2009

ISHIKAWA GOEMON – LEGENDARNY ZŁODZIEJ

Ishikawa Goemon był japońskim bandytą grasującym w późnych latach szesnastego wieku, w erze Edo, którego bogactwo było legendarne. Znany był głównie jako złodziej, którego zabito gotując we wrzącym oleju w roku 1594. Do tej pory jest bohaterem niezliczonych historii, filmów, zabaw czy gier komputerowych. Legenda, którą obrósł mówi, że był japońskim Robin Hoodem tamtych czasów. Okradał bogatych (przeważnie okrutnego Daimyō Toyotomi Hideyoshi), i rozdawał wszystko biednym. Istnieje wiele o nim opowieści, a wszystkie są do siebie niepodobne. Według jednej z nich był „ninją”, trenowanym przez mistrza ninja Momochi Sandayu. Inna mówi nam, że był samurajem, który naprawdę nazywał się Sanada Kuranoshin, a który został roninem.
Legenda o jego śmierci mówi, że pojmano go podczas próby zabójstwa. Wkradł się do Zamku Fushimi, w którym żył Daimyō, chcąc go zabić podczas snu. Toyotomi Hideyoshi nie był zbyt lubianym Daimyō, gdyż był bezwzględnym tyranem, którego rządy odznaczały się brakiem litości. Daimyō magiczne kadzidło, które ostrzegło go o intruzie, a którego strażnicy szybko pochwycili. Zabójca wraz z całą jego rodziną został skazany na śmierć we wrzącym oleju. Jednakże są podania, w których Ishikara nigdy nie podjął próby zabójstwa Daimyō, i że był to po prostu zamach stamu przeprowadzony przez wojsko. Nie powiódł się on, a winę zrzucono na naszego bohatera. A są i historie, które mówią, że nigdy go nie złapano i takie, które mówią, że gotowanie w oleju zmyślił sam Daimyō by zachować twarz.
Prawdziwa historia Ishikawy Goemona została zmętniona przez opowiadaczy, twórców legend i mitów. Jedyne co na pewno wiemy, to fakt, że stał się bardzo popularnym bohaterem japońskiej kultury. Ishikawa Goemon stał się archetypem, i włącza się go do opowieści o wydarzeniach, w których anachronicznie wcale nie uczestniczył. Na przykład w serii opowiadań o Łubinie (taki nosił przydomek), w których jest mowa o kensei’u - Świętym Mieczu, który otrzymał, jest utożsamiany z Miyamoto Musashim, któremu ten miecz faktycznie podarowano. Jest też wiele filmów, w których bohaterami są wojownicy ninja, a w których jest wiodącym bohaterem. Coś jest w tej postaci, co inspiruje wyobraźnię, przez co jest regularnym bohaterem świata rozrywki japońskiej.

GŁUPIA MEDUZA

Pewnego razy Król Smoków, który jak dotąd był kawalerem, postanowił się ożenić. Jego wybranką była młoda, jedynie szesnastoletnia smoczyca, wystarczająco śliczna i spokojna by zostać żoną Króla. Wielka radość zapanowała w związku ze ślubem.
Ryby, zarówno te duże jak i małe przybyły by złożyć wyrazy szacunku, ofiarować podarki nowożeńcom i przez kilka dni wszyscy ucztowali i się radowali.
Ale, ale! Nawet smoki mają swoje problemy. Nie minął miesiąc a młoda Królowa zachorowała. Lekarze dostarczyli jej wszelkie medykamenty jakie znali, ale wszystko na nic. W końcu potrząsnęli głowami i stwierdzili, że nic więcej zrobić się nie da. Choroba się pogłębi, i Królowa niechybnie umrze. Lecz chora Królowa rzekła do męża: „Wiem o czymś, co mnie uleczy. Muszę zjeść wątrobę żyjącej małpy, i wtedy od razu poczuję się lepiej.” „Wątrobę żyjącej małpy!” wykrzyknął Król. „O czym ty mówisz, moja droga? Jak?! Czyżbyś zapomniała, że my, smoki, żyjemy w morzu, a małpy żyją daleko stąd, w lasach na lądzie? Wątroba małpy! No co ty?! Chyba oszalałaś.” I w tym momencie młoda Królowa Smoków zalała się łzami: „Ja tylko poprosiłam cię o małą rzecz,” zajęczała, „a ty nie chcesz tego dla mnie uczynić. Zawsze sobie myślałam, że nigdy naprawdę mnie nie kochałeś. Och! Chciałabym zostać w domu z moją m-m-mamą i t-t-tatą!” I tu jej głos zdusił szloch, i nie potrafiła nic więcej powiedzieć.
Oczywiście Król Smoków nie chciał, by myślano, że jest dla swej przepięknej, młodej żony niemiły. Posłał więc po swego zaufaną sługę, Meduzę, i rzekł: „To raczej trudne zadanie, lecz chcę byś popłynęła na ląd i przekonała żyjącą małpę, by wróciła tu z tobą. Aby ją przekonać, powiedz jej, że wszystko jest przyjemniejsze w Kraju Smoków, niż tam gdzie ona żyje. Ale ja chcę jedynie wyciąć jej wątrobę, by uleczyła twą królową, która jak wiesz jest strasznie chora.”
I tak meduza wyruszyła, zgodnie z dziwnym nakazem. Wtedy jeszcze meduza wyglądała jak inne ryby, miała oczy, płetwy i ciało. Miała nawet małe nóżki, co sprawiało, że mogła chodzić po lądzie tak dobrze jak pływać w wodzie. Niewiele godzin zajęło jej dopłynięcie do kraju gdzie żyły małpy. I szczęśliwie od razu po wylądowaniu meduza spotkała małpę skaczącą pośród drzew w gęstych gałęziach. Widząc ją meduza rzekła: „Panie Małpo! Przybyłam by opowiedzieć ci o kraju o wiele piękniejszym niż ten tu. Znajduje się on za morzem i zwany jest Krajem Smoków. Przez okrągły rok jest tam przyjemna pogoda, i nie ma tam tych szelmowskich stworzeń, zwanych ludźmi. Jeśli zechcesz, zabiorę cię tam. Po prostu wejdź mi na plecy.”
Małpa pomyślała, że zabawnie będzie zobaczyć nowy kraj. Wlazła więc na plecy meduzy i razem popłynęli przez morze. Ale gdy przebyli około połowy drogi, małpa pomyślała, że może czekać tam na nią jakieś ukryte niebezpieczeństwo. Dziwna jest taka podróż na plecach nieznajomego. Powiedziała więc do meduzy: „Dlaczego po mnie przypłynęłaś?” Meduza odpowiedziała: „Mój pan, Król Smoków, chce ci wyciąć wątrobę, i dać ją swojej żonie, Królowej, która jest chora, jako lekarstwo.”
„Och! To tak ze mną pogrywasz?” pomyślała małpa, lecz zachowała swe myśli dla siebie, i tylko rzekła: „Nic mnie tak nie uszczęśliwi niż służba Ich Wysokościom. Ale niestety przypadkowo zostawiłam wątrobę powieszoną na gałęzi tamtego wielkiego kasztanowca, na którym mnie znalazłaś. Wątroba to coś, co sporo waży, więc zazwyczaj ją zostawiam, i bawię się bez niej. Musimy po nią wrócić.” Meduza zgodziła się, że w takim przypadku nie ma innego wyjścia. Była ona tak głupim stworzeniem, że nie domyśliła się, że małpa zmyśliła tę historię, by ocalić życie, i by jej wątroba nie została użyta jako lekarstwo dla bujającej w obłokach, młodej Królowej.
Gdy dotarli do brzegów Kraju Małp, małpa zeskoczyła z pleców meduzy i w jednej chwili wskoczyła na najwyższą gałąź kasztanowca. Wtedy powiedziała: „Nie widzę tu mojej wątroby. Może ktoś ją zabrał. Ale jej poszukam. Ty w tym czasie lepiej wracaj i powiedz swemu panu, co się tu stało. Może się o ciebie będzie niepokoił, jeśli nie wrócisz przed zmrokiem.”
I tak meduza wyruszyła, a gdy dotarła do domu, opowiedziała Królowi wszystko co się wydarzyło. Król się strasznie zdenerwował głupotą meduzy, wezwał swoich oficerów i powiedział: „Zabrać meduzę sprzed moich oczu, i zbijcie ją na galaretę! Niech nawet najmniejsza kostka w jej ciele nie pozostanie cała!” I oficerowie tak zrobili, jak kazał im Król. I to dlatego do dziś dnia meduzy nie mają kości, a są tylko galaretowatą masą.
A co do Królowej, gdy dowiedziała się, że nie dostanie małpiej wątroby, doszła do wniosku, że będzie musiała bez niej wyzdrowieć.

czwartek, 28 maja 2009

ANCHIN I KIYOHIME

Wśród wielu świątyń japońskiej prefektury Wakayama, jest jedna znana jako Kishu Dojoji. Wiele setek lat temu przebywał tam mnich o imieniu Anchin, brat Cesarza Suzyaku.
Pewnego dnia, gdy po długiej wyprawie wrócił do Dojoji, zatrzymał się w domu pana tych włości, Kiyotsugu. Gorąco go tam przywitano i zaoferowano nocleg. Serce Anchina pragnęło ciszy świątyni, dźwięków wieczornych dzwonków i delikatnych śpiewów sutr (księgi religijne – przyp. tłum.). Ale mrok już zapadał, a mnich był utrudzony. Tak więc Anchin dał się przekonać i poszedł odpocząć w przygotowanym dla niego pokoju.
Gdy tylko usiadł w nim do medytacji, gdy Kiyohime, córka pana, przyszła go zobaczyć. Długo się mu przypatrywała, a potem poszła do ojca i spytała kim jest ten nieznajomy. Jej ojciec był w radosnym nastroju i żartując powiedział, „To Anchin, mnich z Kishu Dojoji, który pewnego dnia zostanie twoim mężem.”
Kiyohime słysząc to uwierzyła ojcu. Opuściła pokój i na paluszkach podreptała do sypialni, w której spał Anchin. Tam delikatnie ułożyła się obok mnicha.
Anchin w tej chwili się obudził. „Kim jesteś,” spytał.
„Jestem Kiyohime,” odparła. „A ty jesteś moim mężem” nie zważając na protesty Anchina.
Ale serce Anchina nie należało do Kiyohime, pomimo, że prawdę mówiąc, podobała mu się. Z samego rana pożegnał ją i zaczął gotować się do powrotu do świątyni.
„Ale dokąd ja mam pójść, mój mężu?”, spytała go Kiyohime. „Jak możesz mnie zostawiać?”
„Wrócę Kiyohime” odparł. I z tymi słowami odszedł. Zapewne wtedy miał zamiar wrócić, jako, że nie był okrutnym człowiekiem. Lecz z czasem, gdy wrócił do życia w świątyni, przestał myśleć o Kiyohime.
W domu ojca Kiyohime czekała cierpliwie na powrót ukochanego. Czas mijał. Pory roku się zmieniały, chryzantemy w ogrodzie zakwitły i przekwitły, a Anchin nie wracał. Radość zmieniła się w oczekiwanie, oczekiwanie w tęsknotę a tęsknota w rozpacz. Lecz Anchin wciąż się nie pojawiał. Wtedy Kiyohime nabrała pewności, że mnich o niej zapomniał, i rozpacz dała upust w zimnej, narastającej nienawiści, która rozpaliła się w niej i napełniała jej ciało. I działa się tak do chwili, gdy jej duch nie zmienił się w węża. Jako wąż jej duch podróżował przez lądy i wodę, aż dotarł do Dojoji.
Tam Anchin zobaczył węża i domyślił się, że jest to Kiyohime, która przybyła by się na nim zemścić. Podbiegł do wielkiego, świątynnego dzwonu by się w nim schronić. Lecz duch Kiyohime obracała dzwonem żalu do momentu, aż rozpaliła go a ogień strawił zarówno dzwon jak i to było wewnątrz niego. Wtedy odeszła, niektórzy mówią, że do rzeki Hidaka, przepływającej w pobliżu świątyni.
Duch nadal nie odpoczywał. Przez czterysta lat w Kishu Dojoji nie było dzwonu. Po tym czasie zrobiono nowy dzwon i przywieziono do świątyni gdzie do zamontowano. Ale gdy to zrobiono, pojawiła się tańcząca dziewczyna. Rzuciła się na dzwon i ku zdumieniu wszystkich zebranych zniknęła bez śladu, jakby została wchłonięta przez dzwon. Od tego momentu dzwon nie bił, jak to zwykle dzwony świątynne robią, lecz zawodził i wył okropnym głosem. A za każdym razem gdy się odezwał, jakieś nieszczęście nawiedzało Wakayamę. W końcu nikt nie mógł dłużej tego znieść. Dzwon zdjęto i zakopano.
Pozostał zakopany przez kolejne dwieście lat, aż Toyotomi Hideyoshi nakazał by go odkopano i zabrano do sanktuarium Myomanji, gdzie Cesarz Ashoka z Indii złożył prochy Buddy Sakyamuni. Tam też bezustannie śpiewane były przez mnichów dźwięki sutry Lotosu, by sanktuarium w końcu przyniosła spoczynek udręczonym duszom Anchina i Kiyohime. Z czasem dźwięk dzwonu stał się przepiękny, zabarwiony mądrością i świadomością dukkha (słowo oznaczające w Buddzmie pragnienie Czterech Sylachetnzch Prawd.
I tak oto dzwon wraz z prochami Sakuramuni pozostał do dnia dzisiejszego w Myomanji, jako skarb świątynny.

**********

Kiyohime nawet w ludowych opowieściach nie była złą osobą. Końcowe słowa z Koi no tenarai, „Nauki miłości”, z cyklu Nqauta „Kyo Kanako Musume Dojoji” rysują nam logiczny obraz kobiety udręczonej przez miłość, oraz nieczule odrzuconej przez tego, któremu postanowiła się oddać.

Powiedziałeś, że się połączymy, więc czekałam cierpliwie.
Lecz czy wszystkie spisane śluby obróciły się w niwecz?
Czy dałoby się je znieść nie znając twych uczuć?

Mężu mój, panie i władco, nie wiem co jest w twym sercu.
Nie wiem co się znajduje w twym nieprzewidywalnym, nieprzewidywalnym sercu.
Jakże ciężkie i przemoknięte rosą są kruche płatki kwiatów czereśni.
Zarośla i kwiaty rozrzucone w tym delikatnym i jakże pięknym kraju.

47 RONINÓW

Do dwóch feudalnych panów, Asano Takumi no Kami i Kamei Samy miał przybyć ze stolicy cesarski wysłannik. Urzędnik dworski, Kira Kotsuke no Suke został wyznaczony, by nauczyć obu panów odpowiedniego protokołu obowiązującego w czasie wizyt. Kira był ostrym nauczycielem, i nieustannie ubliżał Asano i Kamei. Kamei miał gorącą głowę, i postanowił zabić Kirę, gdy ten następnym razem go znieważy. Kamei powiedział o tym swym samurajom, i ci wiedzieli, że jeśli Kira go zabije, to będzie to kara śmierci za znieważanie ich pana. Jeden z samurajów zebrał tyle pieniędzy ile był w stanie i przekupił Kirę by już więcej nie obrażał jego pana.
Następnego dnia, w czasie spotkania Kira, cesarski wysłannik, chwalił kamei, ale był po dwakroć bardziej wredny dla Asano. Asano był bardzo oburzony, a gdy Kira odwrócił się do niego plecami, wyciągnął swój wakizashi (krótszy od katany mieczyk samurajski – przyp. tłum.) i ciął nauczyciela. Na nieszczęście, Kirę chronił specjalne, dworskie nakrycie głowy i otrzymał jedynie powierzchowną ranę z tyłu głowy. Czyn Asano mocno wzburzył shoguna… że zapomniał, że na dworze nie nosi się mieczy. Nakazał Asano popełnić seppuku, a jego włości zostały skonfiskowane, a samuraje stracili pracę.
Po jakimś czasie, 47 samurajów Pana Asano przygotowało intrygę przeciwko Kirze za jego postępki przeciw ich panu. W końcu najechali jego tereny i podporządkowali sobie jego strażników. Gdy odnaleźli Kirę spróbowali zmusić go do honorowego popełnienia seppuku, lecz ten odmówił, więc go zamordowali. Gdy cesarz usłyszał o tej zbrodni, nakazał wszystkim roninom (samuraj nie posiadający swego pana – przyp. tłum.) popełnienie seppuku. Ci uczynili co im nakazano, a ich zwłoki spalono w pobliżu grobu ich pana. Grób ten jest teraz czymś w rodzaju skarbu narodowego, a ludzie urządzają w to miejsce pielgrzymki, by przypomnieć sobie czym jest kodeks busido.

środa, 27 maja 2009

O NIEDŹWIEDZIU, CO STRACIŁ OGIEŃ

Legenda Indian Coushatta

Razu pewnego niedźwiedź wędrował przez gęsty las, jedząc słodki miód z barci, polując na ryby w strumieniach i śpiąc podczas długich zim w głębokich, ciepłych jaskiniach.
Ten silny i potężny niedźwiedź był właścicielem OGNIA. Zawsze nosił GO przy sobie, gdziekolwiek poszedł. Pewnego dnia skuszony mnóstwem smacznych żołędzi, niedźwiedź pozostawił OGIEŃ na ziemi i zabrał się za ich zjadanie, zapominając o swoim podopiecznym. Ten wkrótce zaczął przygasać aż się przeraził, że całkiem zgaśnie. W tym czasie niedźwiedź przechadzał się pomiędzy potężnymi drzewami i dalej zajadał się żołędziami. "Pomóż mi!" - OGIEŃ próbował zapłonąć jaśniej, ale mu się nie udało. Niedźwiedź nie usłyszał wołania, ponieważ w tym momencie zauważył ul. Myśli o grubym i słodkim plastrze miodu tańczyły w jego głowie.
"Nakarm mnie!" - rozpaczliwie krzyknął OGIEŃ, który niepodsycany niemal zgasł.
W pobliżu pojawili się Indianie i to oni usłyszeli płacz ognia, lecz zdawali sobie sprawę, że zbliżenie się do niedźwiedzia, właściciela OGNIA, jest bardzo niebezpieczne.
Nie potrafili jednak zignorować bezradnych nawoływań OGNIA.
"Czym się odżywiasz?" - Spytali ludzie.
"Drewnem. Potrzebuję drewna." - odparł OGIEŃ.
Indianie szybko zebrali kawałki drewna ze wszystkich kierunków świata i powrócili do ognia. Położyli gałąź na OGNIU kierując ją na północ. Drugą skierowali na zachód, trzecią na południe a czwartą na wschód i w końcu ogień zapłonął.
"Uratowaliście mnie." - OGIEŃ rozjarzył się jasno.
Wtem głośny ryk dobiegł spod okolicznych dębów.
To niedźwiedź śpieszył na polanę. Indianie rozproszyli się we wszystkich kierunkach, upuszczając z rąk kosze.
Niedźwiedź pochylił się, aby zabrać OGIEŃ, ale szybko cofnął łapę, po raz pierwszy sparzony przez TEGO, którym tyle czasu się opiekował.
"Odejdź", powiedział OGIEŃ. "Zapomniałeś o mnie, więc i ja już nie chcę dłużej ciebie znać."
Niedźwiedź podniósł się i stanął na tylnych łapach, warcząc i jęcząc, ale nic mu to już nie dało.
OGIEŃ nie chciał go więcej znać, i to potężne zwierzę zostało zmuszone do odejścia. Więcej już nie interesował się ani żołędziami ani miodem.
"Podejdźcie, i podnieście mnie," OGIEŃ zwrócił się do Indian.
"Jeśli zaopiekujecie się mną, ja zaopiekuję się wami."
I w ten sposób Indianie zdobyli OGIEŃ.

wtorek, 26 maja 2009

ZWYCIĘSTWO MŁODEGO

Pewnego razu żyli w lesie borsuk, oraz matka lisica ze swoim młodym.
W lesie nie było innych zwierząt, gdyż łowcy, swoimi łukami i strzałami lub przy pomocy sideł, upolowali i pozabijali je wszystkie.
Jeleń, i dzik, zające, łasice i gronostaje, nawet małe, jasne wiewiórki zostały ustrzelone lub wpadły w sidła. W końcu pozostali tylko borsuk i lisica z młodym. Głodowali, gdyż nie odważyli się wychodzić ze swych nor w obawie przed sidłami.
Nie mieli pojęcia co robić, ani skąd brać jedzenie. W końcu borsuk powiedział, „Mam pomysł. Udam martwego. Ty zmień się w człowieka, i zabierz mnie do miasta i tam mnie sprzedaj. Za pieniądze, które za mnie dostaniesz kup jedzenie i przynieś je do lasu. Gdy będę miał sposobność ucieknę i wrócę do ciebie i razem zjemy kolację. Pamiętaj, by na mnie poczekać i niczego nie jedz zanim nie wrócę. W przyszłym tygodniu to ty będziesz udawać martwą a ja cię sprzedam, dobra?”
Lisica pomyślała, że ten pomysł jest bardzo dobry, więc gdy tylko borsuk się położył udając martwego, powiedziała do swego młodego, „Za nic w świecie nie wychodź z nory zanim nie wrócę. Bądź grzeczny i siedź cicho, a ja przyniosę ci smaczną kolację.”
Potem zmieniła się w drwala, wzięła borsuka, złapała go za łapy, przerzuciła przez ramię i zaniosła do miasta. Tam sprzedała borsuka za niezłą sumkę, a za zarobione pieniądze kupiła ryby, tofu (twarożek sojowy) i warzywa. Potem tak szybko jak potrafiła pobiegła do lasu, zamieniła się powrotem w lisicę i weszła do nory, by upewnić się, że z młodym wszystko w porządku. Lisek tam był, bezpieczne lecz bardzo głodne, gotowe by od razu zacząć jeść tofu.
„Nie, nie.” powiedziała matka lisica.
„Musimy zachować się w porządku i poczekać na borsuka.”
Wkrótce nadszedł borsuk, który tak szybko biegł, że ledwo oddychał. „Mam nadzieję, że nie zaczęliście jeść,” wydyszał. „Nie mogłem się szybciej wyrwać. Mężczyzna, któremu mnie sprzedałaś, przyprowadził żonę by mnie zobaczyła. Przechwalał się, jak tanio mnie kupił. Powinnaś była zażądać dwa razy więcej. W końcu zostawili mnie samego, i wtedy uciekłem tak szybko jak potrafiłem.
Borsuk i lisica z młodym usiedli do kolacji i mieli niezłą ucztę. Borsuk zadbał, by najlepsze kawałki zagarnąć dla siebie.
Po kilku dniach, gdy jedzenie się skończyło i znów zaczęli głodować, borsuk powiedział do lisicy: „Teraz twoja kolej zagrać martwą.” Lisica tak zrobiła, borsuk zmienił się w łowcę, zarzucił lisicę na ramię i poszedł do miasta, gdzie zrobił dobry interes i sprzedał ją za niezłą sumkę.
Już chyba zdążyliście się przekonać, że borsuk zachłanny i samolubny. Jak myślicie, co teraz zrobił? Zapragnął zagarnąć wszystkie pieniądze i jedzenie dla siebie, więc wyszeptał do człowieka, któremu sprzedał lisicę, „Ten lis tylko udaje martwego, upewnij się, że ci nie ucieknie.”
„Zaraz się przekonamy”, powiedział człowiek i stuknął lisicę w głowę drewnianym młotkiem i ją zabił.
Borsuk mógł teraz spokojnie kupić wszystko czego zapragnął. Potem zaniósł wszystko do lasu i tam sam wszystko zjadł nie dzieląc się z biednym, małym liskiem, który został sam i bardzo smutny i głodny płakał za matką.
O biedny osierocony lisek! Choć był mały, to przecież był też mądrym lisem. Wkrótce złożył wszystkie fakty razem, i stało się dla niego oczywiste, że borsuk, w jakiś sposób był winien straty matki.
Zastanowił się jak ukarać borsuka. Jako, że nie był zbyt duży ani silny by pokonać przeciwnika, musiał wymyślić coś innego. Nie pokazał borsukowi jak jest na niego wściekły, ale powiedział przyjaznym tonem: „Pobawmy się w zamienianie w człowieka. Jeśli zamienisz się tak, że ja się nie zorientuję, wygrasz. Ale jeśli ja się tak zmienię, że mnie nie poznasz, to ja wygram. Ja zacznę, jeśli chcesz, a ty możesz być pewien, że zmienię się w kogoś okazałego i to tyle.” Potem zamiast zamieniać się w kogokolwiek, po prostu się schował za drzewem i obserwował, co się stanie. Niebawem nadszedł przez most, zdążając ku miastu, daimyō (w średniowiecznej Japonii, po rozpoczęciu tzw. ery feudalnej (784 r.), byli to potężni i wpływowi władcy ziemscy – przyp. tłum.), siedzący w norimono (lektyka – przyp. tłum.). Towarzyszyła mu służba i grupa wojowników.
Borsuk był przekonany, że jest to lis, więc podbiegł do norimono, włożył głowę do środka i krzyknął, „Znalazłem cię! Wygrałem!”
„Borsuk! Borsuk! Ściąć mu głowę” wykrzyknął daimyō.
I jeden ze służących jednym ruchem miecza uciął borsukowi głowę. A młody lisek cały czas się zaśmiewał ukryty za drzewem.

poniedziałek, 25 maja 2009

ZAJĄC INABY

Było sobie kiedyś osiemdziesięciu jeden braci, którzy byli Książętami pewnego kraju. Każdy z nich był zazdrosny o drugiego, każdy chciał zostać Królem i rządzić pozostałymi i całym Królestwem. Oprócz tego każdy z nich chciał poślubić tę samą Księżniczkę. Była ona Księżniczką Yakami w Inabie.
W końcu wymyślili, że razem wybiorą się do Inaby, i każdy z osobna spróbuje przekonać Księżniczkę by poślubiła właśnie jego. Choć osiemdziesięciu z tych braci było zazdrosnych o siebie nawzajem, wspólnie nienawidzili i byli niemiłymi dla osiemdziesiątego pierwszego, który był dobry i miły, a przy tym nie znosił brutalnego i kłótliwego postępowania braci. Kiedy wyruszyli w drogę, kazali biednemu osiemdziesiątemu pierwszemu wlec się z tyłu i nieść bagaże, jakby był jakimś ich służącym a nie rodzonym bratem, a przy tym Księciem jak i oni.
Po pewnym czasie bracia przybyli do Przylądka Keta gdzie zobaczyli biednego zająca, który miał zdarte futro. Leżał on bardzo chory i zbolały. Osiemdziesiąt Książąt powiedziało do zająca, „Powiemy ci co powinieneś zrobić. Idź i wykąp się w morzu, a potem połóż się na stoku wysokiej góry i pozwól by wiatr cię przewiał. To sprawi, że twoje futro wkrótce odrośnie, obiecujemy ci.”
Biedny zając uwierzył im i poszedł wykąpać się w morzu, a po tym rozłożył się w słońcu by wiatr go wysuszył. Ale gdy tylko słona woda wyparowała, cała jego skóra popękała na słońcu i wietrze, co sprawiło mu olbrzymi ból. Zając leżał płacząc w stanie o wiele gorszym niż poprzednio.
I oto nadszedł osiemdziesiąty pierwszy brat idący chwiejnym krokiem, ze względu na dźwigane bagaże, daleko za innymi. Gdy zobaczył zająca spytał, „Czemu tak leżysz i płaczesz?” „O mój losie!” zapłakał zając, „zatrzymaj się na chwilę, a opowiem ci całą historię. Byłem na wyspie Oki, i chciałem przejść na ten ląd. Nie wiedziałem jak to zrobić, ale w końcu obmyśliłem plan. Powiedziałem morskim krokodylom: ‘Policzmy ile jest w morzu krokodyli, a ile zajęcy na lądzie. Zacznijmy od krokodyli. Niech każdy z was położy się jeden za drugim poczynając od tej wyspy aż do Przylądka Keta, a ja idąc po was obliczę ilu was jest. Gdy to zrobię policzymy zające, i dowiemy się, czy jest więcej zajęcy czy krokodyli.’ Krokodyle ułożyły się jak chciał zając, a ja idąc po nich, i je licząc już miałem wskoczyć na ten brzeg, gdy zaśmiałem się i powiedziałem ‘Wy głupie krokodyle, nie obchodzi mnie ilu was jest, ja tylko chciałem po was przejść na drugi brzeg.’ Och! Czemuż rozpuściłem jęzor zanim nie stanąłem bezpiecznie na suchym lądzie? Ostatni krokodyl, ten, który leżał na samym końcu na drugi brzeg, ugryzł mnie, i zerwał ze mnie całe futro.” „I dobrze fi się odpłacił za twoje cwaniactwo.” powiedział osiemdziesiąty pierwszy, „Ale kontynuuj opowieść.” „Gdy leżałem i płakałem,” ciągnął zając, „nadeszło osiemdziesięciu Książąt, którzy powiedzieli bym wykąpał się w słonej wodzie i położył na wietrze. Zrobiłem to, i teraz jest dziesięciokrotnie gorzej niż wcześniej. Całe ciało boli i cierpi.”
Wtedy osiemdziesiąty pierwszy brat powiedział zającowi, „Idź szybko do rzeki płynącej w pobliżu. Umyj się dokładnie słodką wodą, a potem zbierz pyłek z turzycy rosnącej na jej brzegu, i rozrzuć go na ziemi a potem się w tym wytarzaj. Gdy to zrobisz skóra się wyleczy, a futro odrośnie.”
Tak też zając zrobił, i tym razem całkowicie wyzdrowiał, a futro odrosło.
Potem zając powiedział do dobrego brata, „Co do tych osiemdziesięciu Książąt, twych braci, to nie powinni dostać ręki Księżniczki Inaby. A ty choć niesiesz pakunki, to Wasza Wysokość, powinieneś dostać zarówno rękę Księżniczki jak i kraj we władanie.” I gdy wszystko miało się okazać, Księżniczka nie chciała mieć nic wspólnego z osiemdziesięcioma braćmi, a wybrała tego osiemdziesiątego pierwszego, który był dobry i miły. Potem został on Królem i w szczęściu przeżył resztę swego życia.

niedziela, 24 maja 2009

LUSTRO MATSUYAMY

Dawno temu, w cichym miejscu, żyli sobie młodzieniec i jego żona. Mieli jedno dziecko, małą córeczkę, którą oboje kochali ponad życie. Nie mogę zdradzić ich imion, bo już dawno je zapomniano, lecz miejsce, w którym żyli zwano Matsuyama, w prowincji Echigo.
Miało kiedyś miejsce pewne zdarzenie, kiedy dziewczynka wciąż była dzieckiem. Mianowicie jej ojciec musiał pójść do wielkiego miasta, stolicy Japonii, mając tam pewien interes. Droga była zbyt długa dla matki i jej małej córeczki, więc ojciec poszedł sam. Pożegnał się, obiecał, że przywiezie im prezenty i poszedł.
Matka nigdy nie oddaliła się od domu dalej niż do sąsiedniej wioski, i nie mogła nic poradzić na to, że była trochę przerażona myślą, że jej mąż wybrał się w tak długą podróż. Zarazem jednak była odrobinę dumna, że był on pierwszym mężczyzną z całej tej krainy, który wyruszył do tak wielkiego miasta, w którym mieszkał Cesarz i inni wielcy panowie, i gdzie było tak wiele pięknych i ciekawych rzeczy, które można było zobaczyć.
W końcu nadszedł dzień, kiedy powinien wrócić jej mąż, więc ubrała dziecko w najlepsze ubranko, a sama założyła śliczną, niebieską suknię, którą tak lubił jej mężczyzna.
Można sobie tylko wyobrazić radość dziecka, gdy zobaczyła wspaniałe zabawki, które przywiózł jej ojciec. Miał tyle do opowiedzenia o tych wszystkich cudownościach, które widział podczas podróży oraz w samym mieście.
„Przywiozłem ci coś ślicznego, „powiedział do żony: „nazywają to lustrem. Popatrz i powiedz co widzisz wewnątrz.” Podał jej zwyczajne, białe i drewniane pudełko, w którym, gdy je otworzyła, znalazła coś okrągłego i metalowego. Jedna strona była biała niczym oszronione srebro, z wygrawerowanymi na niej figurkami ptaków i kwiatów. Druga strona była jasna jak najczystszy kryształ. Odbicie młodej matki w tym czymś było zarazem radosne i zaskoczone, bo, z jego głębi patrzyła na nią uśmiechnięta, radosna twarz z otwartymi ustami i jasnym uśmiechu.
„Co tam widzisz?” spytał ponownie mąż, uradowany jej zaskoczeniem, i zadowolony, że pokazał, że czegoś się nauczył gdy był z dala od domu. „Widzę piękną kobietę patrzącą na mnie, która porusza ustami jakby coś mówiła, i o mój Boże, jakież to dziwne, nosi błękitną suknię, taką jak moja!” „A to dlatego, niemądra kobieto, że to twa własna twarz spogląda na ciebie,” powiedział mąż dumny, że wie coś czego nie wie jego żona. „ta okrągła, metalowa rzecz nazywa się lustro. W mieście każdy ma coś takiego, mimo, że my wcześniej w naszych stronach czegoś takiego nie widzieliśmy.
Żona była zauroczona prezentem, i przez kilka następnych dni nie mogła przestać zaglądać do lusterka, bo musicie pamiętać, że nigdy wcześniej nie widziała lustra, i co oczywiste, po raz pierwszy widziała odbicie swojej pięknej twarzy. W końcu uznała, że tak wspaniała rzecz jest zbyt cenna by używać jej na co dzień, więc zamknęła je w pudełku, i ustawiła pośród swych najcenniejszych skarbów.
Minęły lata, mąż i żona nadal byli ze sobą szczęśliwi. Ich największą radością była ich córka, która wyrastała na odbicie swej matki, i była tak uprzejma i serdeczna, że wszyscy ją kochali. Świadoma, że córka jest odrobinę próżna na punkcie swego wyglądu, matka ostrożnie ukryła lustro, obawiając się, że używanie go może sprowadzić na jej małą córkę ducha dumy.
Nigdy o nim nie mówiła, a ojciec po prostu o nim zapomniał. I tak córka dorosła stając się odbiciem matki, a nie wiedząc nic o tym jak jest piękna, ani o lustrze, które mogło jej to pokazać.
Ale pewnego dnia tej radosnej rodzinie przydarzyło się nieszczęście. Dobra i miła matka zachorowała, i pomimo, że córka czuwała przy niej całymi dniami i nocami, opiekując się nią troskliwie, matka czuła się coraz gorzej, aż pewnego dnia jasnym się stało, że dłużej nie przeżyje.
Gdy zorientowała się, żer wkrótce opuści męża i córkę, biedna kobieta wpadła w głęboką rozpacz, żałując tych, których pozostawi, a najbardziej szkoda jej było jej małej córeczki.
Wezwała dziewczynę do siebie i rzekła: „Moje drogie dziecko, wiesz, że jestem bardzo chora i wkrótce umrę zostawiając twego kochanego ojca i ciebie samych. Gdy już odejdę, obiecaj, że każdego ranka i wieczora będziesz spoglądać do tego lustra: dzięki temu będziesz mnie widzieć i wiedzieć, że wciąż nad tobą czuwam.” To mówiąc wyjęła lustro z ukrycia i podała córce. Dziecko obiecało tak robić, roniąc przy tym wraz z matką strugi łez. Matka uspokoiła się godząc się z losem, i wkrótce zmarła.
Posłuszna i sumienna córka nigdy nie zapomniała o ostatniej prośbie matki, i każdego ranka i wieczora brała lustro i spoglądała w nie długo i gorliwie. Widziała w nim uśmiechnięty obraz swej utraconej matki. Nie była ona ani blada, ani chora jak w swych ostatnich dniach, lecz piękna i młoda jak w dawnych dniach. Wieczorami opowiadała matce o wydarzeniach i trudach dnia, a rano szukała u niej oparcia i otuchy we wszystkim co mogło się danego dnia zdarzyć.
Mijały dni, córka żyła pod bacznym okiem matki, starając się postępować tak, jak by to robiła jej rodzicielka, starannie unikając wszystkiego, co mogłoby matkę zranić lub sprawić przykrość.
Największą radość sprawiało jej, gdy patrzyła w lustro i mówiła: „Mamo, byłam dziś taka, jaką ty chciałabyś bym była.”
Widząc jak każdego wieczora i rana, niezawodnie, córka patrzy w lusterko, i wydaje się, że z nim rozmawia, ojciec po długim czasie zapytał, czemu tak dziwnie się zachowuje. „Ojcze,” odpowiedziała, „patrzę każdego dnia w lustro by ujrzeć moją drogą matkę i porozmawiać z nią.” Po czym opowiedziała mu o ostatniej woli umierającej matki, i o tym, że nigdy jej nie zawiodła. Dotknięty jej prostotą, niezłomną wiarą i wynikającym z miłości posłuszeństwem, ojciec otarł łzy współczucia i sympatii. Nie potrafił z czystym sercem powiedzieć dziecku, że obraz, który widzi w lusterku jest odbiciem jej własnej, cudnej twarzy, i że to dzięki sympatycznemu usposobieniu, z dnia na dzień, coraz bardziej przypomina swą zmarłą matkę.