wtorek, 2 czerwca 2009

BAZYLISZEK NA KRZYWYM KOLE

za WARSZAWSKIE LEGENDY

Razu pewnego chłopcy terminujący się u szewca Pomykały na Podwalu zastanawiać się zaczęli, kogo lub czego w Warszawie bać się trzeba bądź należy. Skąd to pytanie się zrodziło? Nie wiadomo. We Franku największy strach wzbudzała miotła pani majstrowej, ciężka ręka pana majstra, która to nie raz spadała na biedną głowę chłopaka. Bać się należy także niejakiego imć pana halabardnika Bartłomieja, który to zaraz za malutkiego psikusa przed ławę rajców ciągnie.
Ale w tym miejscu przypomniało się drugiemu - Jaśkowi - kogóż to jednak rzeczywiście bać się należy.
Jest bowiem przy Krzywym Kole stara, rozwalająca się kamienica, a w niej straszna piwnica. Podobno - wieść niesie - iż tę piwnicę zajął stwór okrutny, wykluty z jaja złożonego przez siedmioletniego koguta, a wysiedzianego przez jadowitego węża.
Wielu, jak powiadają, którzy zakradają się do owego smoczego lochu w poszukiwaniu skarbów, których jest tam podobno niezliczona ilość, znika bez wieści. Tak stało się z Kulawym Ziuto i kilkoma innymi złodziejaszkami. Jednak nie zastanawiali się nad tym dalej dwaj przyszli szewczykowie, w żołądkach głód poczuli i na ulicę Miodową na wspaniałe pierniczki się wybrali. Daleko jednak nie uszli, gdy przeraźliwe wołanie o pomoc w okolicach Podwala usłyszeli. Jakieś nieszczęście się stało na Krzywym Kole.
Siedmioletni syn wdowy Smolikowej bawiąc się nadmuchiwanym pęcherzem świńskim wpadł za tym pęcherzem do lochu, w którym okrutny stwór rezydował. Tłumu się zebrało co niemiara, po części jednak z ciekawości dla przekonania się, czy rzeczywiście legendarny potwór istnieje. A znalazł się w tym tłumie tylko jeden bohater, który Piotrusia uratować się odważył i postanowił. Obmyśliwszy plan misterny do kramu z lustrami szybko pobiegł i po chwili powrócił cały obwieszany lustrami i z garnkiem na głowie.
Tak się bowiem postanowił zabezpieczyć przed, podobno, śmiertelnym wzrokiem Bazyliszka.
Po kilku minutach grobowej ciszy w trakcie pobytu Franka w piwnicy bazyliszkowej, powrócił bohater z na poły omdlałym Piotrusiem na rękach.
A potwór? Bazyliszek zginął, jak wyznał Franek, od własnej broni, wzroku, który odbił się od frankowych lusterek. A samym bohaterem postanowiła zająć się rada miejska i co bogatsi mieszkańcy Warszawy.
Wysłać go do szkół postanowiono, ubierać, karmić i strzyc za darmo przez długie lata.
Od owego, pamiętnego dnia nikt już o Bazyliszku nie słyszał, ale za to jeszcze przez długie lata z ust do ust przekazywano mit o nim. Bardzo jest możliwe, że jeszcze opowiada się do dziś, np. przy kawiarnianych stołach "U Dekerta", w "Manekinie" czy w "Bazyliszku", ale ja rozmów nie podsłuchuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz