za WARSZAWSKIE LEGENDY
Kiedy to jeszcze puszcza była bardziej dzika, a w potokach i strumykach kąpały się wiedźmy i panny leśne, zające były pozbawione zupełnie ogona, a lisy miały ogon bardzo krótki i postrzępiony, borsuki zaś nosiły bardzo okazałe, puszyste i rude kity, świat wyglądał zupełnie inaczej.
Zjawili się razu pewnego w tym borze przedziwnym i dzikim dwaj wojowie z łukami i dzidami przewieszonymi przez ramię.
Lis, który właśnie na obiadek z nory się wysunął zaraz do niej się schował, bo i z takimi wojami z drużyny książęcej to i żartów nie ma.
Ale ciekawość taka lisa dopadła, cóż ci mężowie w borze szukają, że na brzuchu się do nich podczołgał i w krzakach na podsłuch się schował. Ci zaś koniom odpoczynek dając owoce leśne pojadali i na trawie legli. A dwaj owi wojowie z rozkazu księcia Janusza i księżnej Anny do Puszczy Zielonej wysłani zostali, aby jej mieszkańców na zamek, na ucztę książęcą sprowadzić.
Kiedy to jeszcze puszcza była bardziej dzika, a w potokach i strumykach kąpały się wiedźmy i panny leśne, zające były pozbawione zupełnie ogona, a lisy miały ogon bardzo krótki i postrzępiony, borsuki zaś nosiły bardzo okazałe, puszyste i rude kity, świat wyglądał zupełnie inaczej.
Zjawili się razu pewnego w tym borze przedziwnym i dzikim dwaj wojowie z łukami i dzidami przewieszonymi przez ramię.
Lis, który właśnie na obiadek z nory się wysunął zaraz do niej się schował, bo i z takimi wojami z drużyny książęcej to i żartów nie ma.
Ale ciekawość taka lisa dopadła, cóż ci mężowie w borze szukają, że na brzuchu się do nich podczołgał i w krzakach na podsłuch się schował. Ci zaś koniom odpoczynek dając owoce leśne pojadali i na trawie legli. A dwaj owi wojowie z rozkazu księcia Janusza i księżnej Anny do Puszczy Zielonej wysłani zostali, aby jej mieszkańców na zamek, na ucztę książęcą sprowadzić.
I dylemat wielki mężowie mieli, bo oto do tej pory - a już siedem dni po borze krążą - zaledwie jednego smolarza i jednego bartnika znaleźli. Zaczajony w krzakach lis z wrażenia aż wstał co obydwaj wojowie zobaczyli. Od razu także śmiać się zaczęli, bo jeszcze tak dziwnego zwierza na oczy nigdy nie widzieli.
Zaczerwieniło się biedne lisisko ze wstydu, i zapewne nie wszyscy wiedzą, że od tego czasu i właśnie z tegoż to powodu już mu tak pozostało na zawsze.
Pognał więc z pewnym zamiarem lis do borsuczej nory i tak długo się przymilał, aż w końcu swój zamiar wyjawił. Poprosił mianowicie borsuka o wypożyczenie na tę okazję swej wspaniałej kity, bo jakże on ze swoją marną pokaże się w książęcych progach.
Borsuk jednak w tym własny interes dostrzegł. Ślinka mu na myśl o frykasach na książęcym stole pociekła i sam na wyprawę do Warszawy nabrał ochoty. Tu lekki niepokój ogarnął lisa i postanowił nie dopuścić do tego.
Okłamał więc borsuka, jakoby na mazowiecki zamek tylko on zaproszony został specjalnie. Tylko o wypożyczenie ogona prosi w zamian oczywiście cały półmisek frykasów obiecując.
Borsuk, jak to borsuki w zwyczaju mają, łakomczuchem był wielkim i na tę propozycję oczywiście przystał, jednakże o natychmiastowy zwrot ogona po powrocie prosząc. Cztery dni i cztery noce lis biegł do Warszawy, tak perspektywą obżarstwa pogrążony.
Wielce strudzony dotarł w końcu do bram miasta, ale tu na niego mała niespodzianka czekała.
Jasne się okazało, że dzikiego zwierzęcia za bramy miasta nie wpuszczą. Ale, że sztuka fortelu była lisom znana, tak też i tym razem lisisko wpadło na pomysł pewien.
Martwego udając na gościńcu legł i na poczciwca, który zatroskany dolą martwego zwierza w bramy miasta go wniesie.
I nadarzył się taki człek, tylko nie poczciwy, a raczej bardzo chytry, który to futro o dziwnym kolorze zobaczył natychmiast w stronę kuśnierza z lisem się udał. Lecz lis podstęp wyczuł i cudownie ożywiając wśród tłumu przekupek i przechodniów się ukrył.
Tu także tak łatwo nie było. Ale strażnik, który lisa zatrzymał okazał się bardzo wyrozumiały a może raczej łatwowierny i lisa na dziedziniec zamkowy wpuścił. A tu spotkała go kolejna przeszkoda.
Natrafił na kucharza, który to tak wychudzonego zwierza widząc wielce się wzburzył, że dla kundli ulicznych gotować nie będzie. Jednak i tym razem lis dumnie wytłumaczył, że za specjalnym zaproszeniem księcia i księżnej się tu znajduje i do porządku nawołuje i o szacunek prosi.
Zasiadł w końcu lis przy suto zastawionym stole i z niecierpliwością na znak do jedzenia książęcy czekał. Moment ten się jednak przedłużał, bo oto księżna Anna dziwaka wśród gości dostrzegła.
Poczęto się więc wkoło zachwycać owym przedziwnym zwierzem, jego futrem i ogonem. Panny dworskie nawet głośno zaczęły zastanawiać się nad fasonem i krojem futer, jakie by uszyć można było z tak pięknego zwierzęcia.
Kiedy to jednak opychając się wołowym gnatem lisisko zorientowało się, że mowa o nim i jakieś niebezpieczeństwo wisi w powietrzu szybko z uczty umknął. Schował się w pustym koszu, który to za bramy miasta wyjechać miał niedługo i tak opuścił niegościnne miasto.
Czym prędzej pomknął nad brzeg Wisły i wskoczył na płynącą w tym właśnie czasie kłodę. Popłynął w stronę swego domu - Puszczy Zielonej. Będąc już prawie na miejscu, przypomniał sobie o borsuku i o obietnicy mu złożonej. Ratując własną skórę zapomniał o półmisku przysmaków w zamian za jeszcze posiadaną kitę. Bo cóż jest wart półmisek jedzenia w porównaniu z jego życiem.
Postanowił więc nie wracać do swej nory, a szczególnie nie pojawiać się w okolicach rewiru borsuka.
Nie chciał się tłumaczyć i nie chciał zapewne brać konsekwencji spowodowanych nie wywiązaniem się z umowy.
Od tej pory, nie wszyscy o tym zapewne wiedzą, iż zające uciekają przed lisami bo noszą ich marne ogony.
A lisy dopóty noszą dumnie ogon w górze, dopóki na drodze swej nie napotkają na borsuka. Nauka dla nas zapewne z tego żadna nie wynika, ale jedno jest pewne - każdemu przyjaciel jest potrzebny, ale prawdziwy.
wtorek, 2 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz