czwartek, 21 maja 2009

GLOOSCAP I JEGO LUD

Legenda Algonquinów

Na początku były tylko las i morze, nie było ani ludzi ani zwierząt.
Wtedy pojawił się Glooscap.
Gdzie i kiedy ten zdumiewający olbrzym się urodził nikt nie potrafi powiedzieć, ale on i jego brat Malsum przyszli na świat w miejscu znajdującym się między Niebem a tą częścią Ameryki Północnej, która jest najbliżej słońca.
Po tym jak Glooscap zakotwiczył swoje kanu, przekształcił je w wyspę z granitu przykrytą świerkami i sosnami. Nazwał ją Uktamkoo (tereny zwane dziś Nową Funlandią). Tam właśnie na początku zamieszkał Glooscap.
Wielki Wódz Glooscap wyglądał i żył jak zwykły człowiek z jednym wyjątkiem, był dwa razy wyższy, dwa razy silniejszy niż przeciętny człowiek, a do tedo posiadał wielkie magiczne zdolności. Nigdy nie chorował, nie był żonaty, nie starzał się i nie mógł umrzeć. Miał magiczny pas, który dawał mu wielką władzę, której urzywał do tylko czynienia dobra. Jego brat bliźniak, także wysoki, miał głowę wilka i ciało Indianina. Malsum także znał magię, on używał jej do czynienia zła.
Gdy Glooscap zabierał się do pracę, powietrze pachniało balsamem i morską bryzą.
Najpierw ze skał zrobił małe istoty, duszki zwane Megumoowesoos. Były to małe, owłosione stworzenia, które mieszkały między skałami i tak cudownie grały na fletach, że oczarowywały każdego kto ich posłyszał.
Spośród Megumoowesoos, Glooscap wybrał służącego, Martena, który był dla niego niczym młodszy brat.
Potem Glooscap stworzył ludzi. Wziąwszy swój wielki łuk, wystrzelił strzały w kierunku pni drzew. Z drzew tych zeszli mężczyźni i kobiety. Byli silni i pełni wdzięku, o lekko brązowej skórze i świecących, czarnych włosach. Glooscap nazwał ich Wabanaki, czyli "Ci, którzy mieszkają tam, gdzie kończy się dzień."
Z czasem, Wabanaki opuścili Uktamkoo i podzielili się na wiele oddzielnych plemion, tworzących dziś wielki naród Algonquinów. W dawnych czasach jednak, tylko Micmacsi, Malicetesi, Penobscotsi i Passamaquoddiesi, żyjący na wschodnich, lesistych terenach Kanady i Stanów Zjednoczonych tworzyli lud Glooscapa.
Przyglądając się swojej pracy, Glooscap był z siebie zadowolony, a jego okrzyk radości i triumfu spowodował, że wysokie sosny ugięły się jak trawa.
Powiedział ludziom, że jest ich Wielkim Wodzem i będzie nimi rządził sprawiedliwie i z miłością. Nauczył ich jak z kory brzozy budować wigwamy i kanu, jak zrobić groble by łapać ryby i jak identyfikować rośliny pomocne przy leczeniu. Nauczył ich jak nazywają się wszystkie gwiazdy, bo przecież był ich bratem.
Potem, spośród nich wybrał starszą kobietę, którą nazwał Noogumee, czyli babcia, (nazwa wyrażająca szacunek Indian dla starszej kobiety). Noogumee do samej śmierci pozostała gospodynią Wielkiego Wodza.
I na końcu, ze skał i gliny, Glooscap stworzył zwierzęta: wiewiórkę Miko, łosia Teama, niedźwiedzia Mooina i wiele, wiele innych. Malsum przyglądnął się zazdrośnie, myśląc, że on także powinien brać udział w tworzeniu. Ale nie posiadał aż takiej władzy. Szepnął zły urok i glina, którą trzymał w rękach Glooscap zaczęła się wić i spadła na ziemię pod postacią dziwnego zwierzęcia. Zwierzę to nie było bobrem, ani borsukiem, ani rosomakiem, ale miało w sobie po trochu z całej tej trójki i zdolne było do przybrania postaci każdego z nich.
"Nazywam go Lox!" powiedział tryumfalnie Malsum.
"Niech i tak będzie," powiedział Glooscap. "Niech Lox żyje między nami w pokoju, tak długo jak pozostanie nam przyjazny." Postanowił dokładnie przyglądać się Loxowi, ponieważ potrafił dojrzeć co kto ma w sercu i zobaczył, że Lox miał w nim zło Malsuma.
Poten Glooscap stworzył wszystkie wielkie zwierzęta, prawie wszystkie większe i silniejsze od człowieka. Lox natychmiast dojrzał szansę zrobienia psoty.
Podszedł do łosia Teama w ciele rosomaka podziwiając jego piękne rogi, które sięgały aż do szczytów najwyższych sosen. "Jeśli kiedykolwiek byś spotkał człowieka," powiedział Lox, "mógłbyś podrzucić go swymi rogami aż do szczytu świata."
Team, który był trochę przygłupi, natychmiast poszedł do Glooscapa i powiedział, "Proszę mój Panie, daj mi człowieka, bym go mógł podrzucić swoimi rogami, aż do szczytu świata!"
"Nie ma mowy!" krzyknął Glooscap i dotknął Teama ręką. Łoś nagle zmniejszył się do wielkości, jaką ma dzisiaj.
Wtedy Lox poszedł zamieniony w borsuka do wiewiórki i powiedział, "Tym twoim wspaniałym ogonem Miko, mógłbyś rozwalić każdą chatę w wsi."
"Ano bym mógł," powiedział dumnie Miko i swoim wielkim ogonem natychmiast zmiótł z powierzchni ziemi najbliższy wigwam. Ale Wielki Wódz był w pobliżu. Schwycił Miko i ściskał go w dłoniach dopóki nie stał się tak mały, jak małe teraz są wiewiórki.
"Od teraz," powiedział jego Pan, "będziesz żył na drzewach a ogon swój będziesz trzymał gdzie trzeba." I od tego czasu wiewiórka Miko trzyma swój puszysty ogon na plecach.
Potem Lox przybrał postać bobra i podszedł do niedźwiedzia Mooina, który był niewiele większy niż jest dzisiaj, ale miał wielką paszczę.
"Mooinie", powiedział chytrze Lox, "przypuśćmy, że spotkałbyś człowieka, co byś mu wtedy zrobił?" Niedźwiedź podrapał się w głowę w zamyśleniu. "Zjadłbym go", powiedział w końcu z szerokim uśmiechem. " Połknąłbym go całego!" A powiedziawszy to, Mooin poczuł, jak jego gardło zaczyna się kurczyć.
"Od teraz," powiedział Glooscap surowo, "będziesz mógł połykać tylko bardzo małe stworzenia." I dzisiaj niedźwiedź jest duży, ale może jeść tylko małe zwierzęta, ryby i dzikie jagody.
Wielki Wódz bardzo się zdenerwował tym, jak zachowywały się jego zwierzęta, i zaczął się zastanawiać, czy powinien je powoływać do życia. Wezwał je wszystkie i urch i ostrzegł je z powagą:
"Uczyniłem człowieka wam równym, lecz wy chcecie być jego panem. Uważajcie żeby on nie stał się waszym!"
Nie zmartwiło to intryganta Loxa, który tylko postanowił być w przyszłości sprytniejszym. Bardzo dobrze wiedział, że Malsum zazdrościł Glooscapowi i to on chciał być panem Indian. Wiedział też, że obaj bracia mieli magiczne zdolności i, że każdego można zostać zabić tylko w jeden sposób.
W jaki, każdy to trzymał w tajemnicy przed wszystkimi poza Gwiazdami, czyli tymi, komu oni ufali. Od czasu do czasu każdy rozmawiał w świetle gwiazd z niebiańskimi istotami.
" Malsum nie wie o tym," powiedział Glooscap Gwiazdom," że zabić mnie może jedynie uderzenie kwitnącym sitowiem." Niedługo potem, Malsum chwalił się Gwiazdom, "Jestem całkiem bezpieczny przed Glooscapem. Mogę robić co chcę, bo nic nie może mi zrobić krzywdy poza korzeniami kwitnącej paproci."
Niestety tym razem, Lox był ukryty w pobliżu i podsłuchał oba sekrety. Widząc jak może obrócić te informacje na swoją korzyść, poszedł do Malsuma i rzekł do niego z nieskrywanym, "Co mi dasz Malsum, jeśli zdradzę ci sekret Glooscapa?"
"Co tylko zechcesz", wykrzyknął Malsum. "Szybki, mów!"
"Zranić Glooscapa może tylko kwitnące sitowie," powiedział zdrajca. "Chcę za to otrzymać parę skrzydeł, jak gołąb, bym mógł latać."
Ale Malsum tylko się zaśmiał.
"Po co bobrowi skrzydła?" i odkopnąwszy intryganta na bok, pędził by znaleźć kwitnące sitowie. Lox podniósł się z wściekłością i pośpieszył do Glooscapa.
"Panie!" zapłakał, "Malsum poznał twój sekret i wie jak cię zabić. Jeśli zdołasz przeżyć, wiedz, że tylko korzeń paproci zabić jego!"
Glooscap wyrwał najbliższą paproć, razem z korzeniami i to w samą porę: jego zły brat był tuż nim, wydając z siebie wojenne okrzyki. Wszystkie zwierzęta (te, które były rozgniewane na Glooscapa za zmniejszanie ich rozmiaru i potęgi) były po stronie Malsuma, lecz Indianie stanęli po stronie swego Pana.
Glooscap wsparł stopy na urwisku i Malsum się zatrzymał. Przez chwilę obaj kucali twarzą w twarz gotując się do ataku. Wtedy wilkopodobny Malsum rzucił się na głowę Glooscapa. Wykręcając ciało na bok, Wielki Wódz cisnął swoją bronią. Ta szybki poleciała do celu, Malsum odskoczył, ale zbyt późno. Korzeń paproci przebił jego zazdrosne serce i Malsum umarł.
Indianie uradowali się a zwierzęta ponuro odpełzły. Tylko Lox bezczelnie podszedł do Glooscapa.
"Chcę teraz swoją nagrodę, Panie," powiedział, "parę skrzydeł, takich jak gołąb."
"Niewierne stworzenie!" zagrzmiał Glooscap, dobrze wiedząc, kto go zdradził, "Niczego ci nie obiecywałem. Odejdź!" i zaczął rzucać kamieniami w uciekającego Loxa. Tam, gdzie upadły kamienie (w Minas Basin - wschodnia odnoga Zatoki Fundy biegnąca do centralnej Nowej Szkocji w Kanadzie – przyp. tłum.) zamieniały się w wyspy, które są tam do tej pory. Wygnany Lox wędruje przez świat po dziś dzień, odwołując się do zła w ludzkich sercach i czyniąc niepokoje gdziekolwiek się znajdzie.
Glooscap zwołał ludzi i powiedział, "Uczyniłem zwierzęta, by były przyjaciółmi człowieka, ale one stały się samolubne i zdradziły mnie. Od teraz, będą wam służyły i dostarczały wam jedzenia i odzieży."
Potem pokazał ludziom jak zrobić łuki i strzały i włócznie o kamiennych grotach oraz jak ich używać. Pokazał kobietom jak garbować skóry by z nich zrobić ubierania.
"Teraz macie władzę nawet nad największymi, dzikimi stworzeniami," powiedział. "Otrzegam, byście używali tej władzy z umiarem. Jeśli będziecie zabijać więcej zwierząt, niż potrzebować będziecie jedzenia i odzieży, albo będziecie zabijać dla przyjemności, wtedy nawiedzi was bezlitosny olbrzym zwany Famine i ludzie będą cierpieć głód i będą umierać."
Ludzie obiecali postępować według przykazań Glooscapa. Nagle ku wielkiemu zdziwieniu zobaczyli Martena spuszczającego na wodę kanu Pana i Noogumee wychodzącą z gospodarstwa Glooscap niosącą jego rzeczy. Glooscap ich opuszczał!
"Muszę zamieszkać gdzie indziej," powiedział Wielki Wódz, "żebyście wy, mój lud, nauczył się samodzielności, bycia odważnym i pomysłowym. Niemniej jednak, zawsze będę w pobliżu i jeśli ktoś będzie mnie szukał w kłopotach, zawsze mnie odnajdzie."
Następnie machając na pożegnanie swoim smutnym Wabanaki, Glooscap ruszył w drogę ku stałemu lądowi. Kierując się ku jego południowemu krańcowi, którym teraz jest Nowa Szkocja, Wielki Wódz powiosłował w górę Zatoki Fundy.
W miejscu, gdzie zatoka zwęża się i wielkie fale pływowe z Fundy spieszyły ku Minas Basin, Glooscap zobaczył długi, purpurowy cypel. Wyglądał jak pływający łoś, z chmurami tworzącymi jego poroże. Glooscap skierował swoje kanu w jego kierunku.
Po wylądowaniu, zaczął przyglądać się zboczu z czerwonego piaskowca, z zagajnikiem zielonych drzew na jego szczycie, podziwiał ametysty otaczające jego podnóże niczym sznur purpurowych paciorków.
"Tutaj zbuduję swoje domostwo", powiedział i nazwał to miejsce Blomidon.
Glooscap mieszkał bardzo długo w Blomidon, a w tym czasie uczynił wiele dobrego dla swego ludu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz