za Gildia miłośników fantastyki (http://www.fantasy.dmkhost.net/)
Mówią, że wciąż tam jest. Że na poddaszu Staronowej Synagogi w Józefowie, w żydowskiej dzielnicy w samym sercu Pragi, w zakamarkach, których nie potrafili odnaleźć nazistowscy szpiedzy, wciąż śpi jego gliniane serce. Mówią, że pewnego dnia pękną pradawne zaklęcia i Golem przebudzi się. A wówczas wszystko będzie jak kiedyś…
Praga ma w sobie tajemnicę. Niepojętą moc, która każe powracać już w chwili, kiedy ją opuszczasz. Może to tylko deszcz, który brukowanym uliczkom przywraca pamięć o czasach, kiedy były świeże pierwszą trawą? Może to kolor nieba, w którym nie ma szarości spalin, ale zapach kwiatów jabłoni i czerwień zachodu namiętna aż do granic? A może rację mają ci, którzy twierdzą, że Pragę zbudowano w miejscu, gdzie przebiega granica wszechświatów? Że na Hradczanach, pod katedrą Świętego Wita znajduje się portal Ziemi – jeden z najważniejszych czakramów planety, próg między naszym światem a kosmosem? Przecież właśnie z tego powodu Celtowie, na długo przed tym, kiedy Czech rozstał się z Lechem i Rusem, zbudowali nad Wełtawą jedno ze swoich najważniejszych miast. Współczesna Praga stoi na ziemi druidów, w miejscu wskazanym przez legendarną księżniczkę Libuszę, jasnowidzącą wieszczkę o oczach jasnych jak wspomnienie pierwszego kochania. „Musicie przeszukać las na wzgórzach, odnaleźć miejsce, w którym człowiek buduje swoją chatę. I tam musicie zbudować miasto – mówiła prorokini – i musicie nazwać je progiem, czyli przejściem.” Po czesku próg to właśnie „Praga”. Legendę o Libuszy zna w Czechach każde dziecko. Tak jak każde żydowskie dziecko na całym świecie zna legendę o Golenie – potworze, który zapragnął ludzkiego serca.
Kiedy nadchodzi zła godzina.
Życie na granicy światów niesie za sobą różne konsekwencje. Jest jak próg między miłością i nienawiścią, oceanem a wapiennym klifem, między mężczyzną i kobietą, między jin i jang: równowaga jest krucha, namiętności wielkie, dni krótkie, a noce bez snu. Wierzenie druidów ścierały się tu z Ewangelią głoszoną przez Cyryla i Metodego, chrześcijanie spierali z żydami, alchemicy próbowali przemóc racjonalistów, magowie – kontrreformatorów, faszyści starali się unicestwić wolność, a potem komuniści zwalczyć sen o demokracji. W średniowieczu Praga przeżyła trzy straszliwe pogromy Żydów, powstało tu także jedno z pierwszych w Europie gett. A w wielkanocny poranek 1389 roku chrześcijanie palili starowierców już nie tylko w ich domach na Józefowie, ale także w synagogach. A Żydzi nie umieli się bronić. Tylko modlić. Ale modlitwy nie skutkowały. Zupełnie jakby Jahwe nie chciał ich usłyszeć. Kabaliści studiowali stare księgi, stawiali horoskopy, czytali wiatr. I nie mieli dobrych wieści. Bo czy życie na granicy światów może kiedykolwiek stać się bezpieczne? Potrzebny był ktoś, kto uchroni ich przed pogromem. Kabaliści, ku pokrzepieniu serc, poczęli opowiadać o duchu, obrońcy uciśnionych, który pojawi się wtedy, gdy nadejdzie najczarniejsza godzina. I stało się, zła godzina nadeszła. Najpierw, choć krótko, los gminie żydowskiej sprzyjał. Było to w czasach cesarza Karola, tego, który przerzucił przez Wełtawę most, do dziś będący najważniejszym symbolem Miasta o Złotych Dachach, a na miejscu okrągłej rotundy na Hradczanach postanowił zbudować katedrę Świętego Wita. A potem koło historii zaczęło toczyć się w dół. Nastały czasy Rudolfa II. Tego, który sprowadził do Pragi najsłynniejszych alchemików świata i któremu marzył się kamień filozofów, co zmienia piasek w złoto i daje wieczną młodość. Tego wreszcie, z którym największy rabin w dziejach Pragi – Jehuda Löw ben Becalel – musiał zagrać o przyszłość swojego ludu. Potężny cesarz i ubogi, choć niezwykle mądry, nauczyciel. Czy miał szansę przekonać władcę, aby dał Żydom pokój?
Pradawne imię boga.
Jehuda Löw w powszechnym mniemaniu był najdoskonalszym mistykiem i kabalistą swoich czasów. Mógł śmiało konkurować z Jonem Dee czy Tych de Brache, z którym łączyło go zresztą niezwykłe zamiłowanie nie tyko do astrologii, ale i astronomii. To właśnie ben Bacalelowi jedna z najpopularniejszych żydowskich legend przypisuje chwałę powołania do życia glinianego monstrum, ale i ból, jakim było jego unicestwienie.
Tęsknota za Golemem dojrzewała pośród Żydów od czasów dawidowych. Jej ślady znaleźć można nawet w Psalmach. Początkowo gliniany stwór miał być nie tyle obrońcą w czasach ucisku, ile po prostu posługaczem, który w dzień szabasu będzie wypełniać obowiązki niedozwolone ludziom: rozpalać ogień, robić węzły, nosić ciężary, przygotowywać posiłki czy też wykonywać resztę z ponad 600 czynności zakazanych od piątkowego wieczora do sobotniego zmierzchu. Żydzi mierzą dobę od wieczora do wieczora, a nie od świtu do świtu jak chrześcijanie. - I to wszystko stwór wykona za człowieka zupełnie za darmo – opowiadał Jehudzie jego ojciec, kiedy przyszły rabin był jeszcze chłopcem. – Za darmo, bo Golem nie potrzebuje ani jedzenia, ani picia, ani ubrania, ani nawet dachu nad głową – mówił. Chłopiec marzył, że lepi z gliny stwora na obraz i podobieństwo człowieka, tak jak niegdyś, u zarania dziejów, Bóg stworzył Adama. – W naszej synagodze, synu, widziałem pradawną księgę stworzenia „Sefer HaYetzera”. Są w niej spisane zaklęcia, jakie trzeba poznać, aby powołać do życia istotę ulepioną z gliny. Trzeba odwrócić porządek śmierci, a potem trzeba wypowiedzieć imię Boga, którego nie można używać, gdyż jest to imię, które daje życie… Od tamtej pory Jehuda poświęcił się studiom nad Kabałą i Talmudem, wertował prastare zwoje studiował dawne sztuki magiczne tak skrupulatnie, że pewnego dnia posiadł całą wiedzę dostępną swoim czasom. I poznał imiona Boga. Także to, którego nie wolno używać. I wiedział już, że jeśli zechce, tchnie w glinę życie. Ale nie chciał. Bo wiedział, że choć będzie potrafił ją ożywić, to duszy jej nie podaruje. Ani serca. I Golem nigdy by nie powstał, gdyby nie nastał dzień, kiedy horoskopy przestały być pomyślne.
Litera życia.
Zbliżało się zło. Jeszcze dalekie. Jeszcze nawet nie pachniało. Jeszcze nie było go widać w ptasim poruszeniu, jeszcze liście nie zaczęły się żółcić ani czerwienic, ale Becalel wiedział, że nadciąga niechybnie i nieodwołalnie. Jak jesień. A zaraz za nią – zima. I pewnej nocy, czarnej jak przeznaczenie, wraz z trójką uczniów Becalel zsunął się w dół po wełtawskiej skarpie. Podciągnął poły chałata i wszedł w nurt rzeki. Zanurzył w niej ręce po łokcie, zasnął palce w glinie i mule. Zimne były i oporne. Wyciekały z dłoni. Rzeka nie chciała, żeby wyrwał z niej życie. Ale rabin czuł, że nie ma innego sposobu. Wyszeptał tajemne słowa. Rzeka puściła. Rabin wydobył z jej cienia pierwszą garść. Potem kolejną i kolejną. Wiedział, że każdego dnia Golem powinien rosnąc i rosnąc powoli. Ale nie miał czasu. Postanowił, że od razu ulepi go wielkiego. Do ust wetknął mu zwitek papieru z zakazanym imieniem Boga. Napisał je na papierze, jako że imienia Boga wymieniać nie wolno i nie chciał, aby usłyszeli je uczniowie. Napis brzmiał: „ha-meforaszem”. Wtedy zaczęli okrążać go siedmiokroć w lewą stronę, aby odwrócić piętno śmierci. I zawołali: „ Shatni, Shanti, Dahat, Dahat!”. Gliniany korpus stawał się z szarego coraz bardziej czerwony, a na ramionach stwora pojawiły się włosy. Zbliżał się właściwy moment. Glina twardniała już, kiedy Becalel wyrył palcem na czole Golem słowo „emet”, czyli „prawda”. Stwór ożył. - Golemie mówię ci, wstań – powiedział rabin. I otwór wstał. Od tej pory czynił wszystko, co rabin kazał mu uczynić.
Niepokonany.
Gliniany stwór miał właściwość, której człowiek nie mógł posiąść – nieśmiertelność. Nie sposób było go pokonać, nie sposób zabić. Był nieśmiertelny tą nieśmiertelnością, jakiej pragnął cesarz Rudolf II. Kiedy rabin miał już Golem u boku, wybrał się do cesarza Rudolfa, aby przedyskutować sprawę bezpieczeństwa członków diaspory. Czy to właśnie sekret nieśmiertelności przekonał ostatecznie cesarza, czy może lęk przed potworem, historia milczy. Jest faktem, że jesienią 1529 roku Rudolf II wydał edykt zapewniający Żydom ochronę i bezpieczeństwo. Okres pogromów Praga miała za sobą. Po czterech stuleciach ucisku nastał wreszcie pokój. Trwał aż do czasu, kiedy Żydów postanowił unicestwić Adolf Hitler.
Może Becalel i to przewidział? Może dlatego nie chciał pozbawić Golem istnienia? Ale potwór, mimo że wciąż słuchał rozkazów, zapragnął czegoś więcej. Obserwował ludzi i chciał być jak oni. Chciał jeść jak oni jedli chleb, pożerał więc cegły. Chciał bawić się z dziećmi, ale krzywdził je, chwytając w dłonie zbyt mocarne. Chciał mówić, ale tylko dudnił pośród krętych uliczek. Chciał kochać, ale nie było w całej Pradze ani jednej istoty, którą mógłby pokochać bezpiecznie. Ani jednej glinianej kobiety. Potwór rósł w dodatku każdego dnia. Dopóki na niego uważali, pracował, ale nocą, kiedy tylko Becalel spuścił go z oka, umykał, aby błąkać się ulicami w poszukiwaniu czegoś, co potrafiłoby ukoić tęsknotę, jakiej nie rozumiał. Bo przecież nie miał prawa tęsknic ktoś, kto nie miał duszy. Ani serca. Szedł przed siebie i miażdżył mieszkańców Józefowi pod swoimi ogromnymi stopami. Aż do dnia, kiedy rabin stanął przed monstrum i zawołał: „Dziś szabas, Golemie, zawiąż mi paski sandałów”. Golem ukląkł i pochylił głowę, a Becalel błyskawicznie starł z jego czoła pierwszą literę. Pozostało słowo „met”, czyli „martwy”. Golem rozsypał się w proch, a zwitek z zakazanym imieniem wypadł spośród skorup. I wtedy coś uderzyło o bruk z wielką siłą. Rabin pochylił się. Sięgnął. Wyciągnął dłoń. Zdmuchnął pył. I spojrzał. Było to małe, gliniane, nieforemne
… serce. Żyło za krótko, żeby Żydzi nauczyli się, jak je kochać.
Pod ochroną zaklęć.
Jehuda zebrał ułomki swojego stworzenia: glinianą skorupę z jego czoła, jego gliniane usta i gliniane serce. I ukrył je gdzieś w zakamarkach Staronowej Synagogi na rogu ulic Maiselovej i Czerwonej. Kiedy hitlerowcy zaanektowali Czechosłowację, i kiedy Hitler rozpoczął realizację swojego pomysłu, żeby Pragę zamienić w miasto-muzeum nieistniejącego narodu, nakazał odszukać szczątki Golema. Może nawet miał nadzieję, że zdoła go ożywić. Ale miejsce, gdzie spoczywa gliniane serce, chronią silne zaklęcia. Bo gdyby jeszcze kiedyś Golem był potrzebny Żydom, ktoś mądry będzie mógł je odszukać. Wetknąć do glinianych ust zwitek pożółkłego papieru z zakazanym imieniem Stwórcy, dopisać na czole literę życia, a potem okrążyć serce siedem razy… Może wtedy Golem powstałby znów? Może uliczki Józefinowa zapełniliby chasydzi w długich chałatach i modlitewnych szalach, spieszący drobnym krokiem do bożnicy? Może z synagogi przy cmentarzu zniknęłyby tablice z tysiącami nazwisk tych, którzy zginęli w obozach zagłady? Może cofnąłby się czas?
Kto wie…
wtorek, 19 maja 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz